poniedziałek, 24 czerwca 2013

port

W ramach przygotowań do wyjazdu Maciukowie obcięli włosy - znaczy mama tylko trochę skróciła, ale panowie dużo mocniej. Braciszkowie wyglądają teraz jak Bolek i Lolek :) Przewidujemy wypadanie piotrusiowych włosów, więc woleliśmy sami obciąć loki maszynką.

Podróż minęła spokojnie. Mamy już nawet ulubione danie na trasie: makaron z parmezanem w restauracji pod Piotrkowem :)


Po nocy w hotelu zjawiliśmy się o 10.00 na oddziale szpitalnym. Piotrek został przyjęty, przydzielono nam salę i łóżeczko - ale nawet nie chciał tam wejść. Zabieg założenia portu przewidziano na popołudnie godzinę 15.00, więc czekaliśmy. Trochę na balkonie-suszarni (oswajając klamerki-krokodyle), a trochę śpiąc w wózku na spacerze. 

Port to takie ustrojstwo zakładane pod skórę. Na zewnątrz wczuwa się tylko zgrubienie, w które wbija się igłę przy pobieraniu krwi czy podawaniu leków. Dzięki temu nie ryzykuje się pękania naczyń, wielokrotnego kłucia itd. Podawana chemia będzie trafiać od razu w pobliże serca do dużego naczynia i dzięki silnemu prądowi szybko będzie się rozprowadzać po organizmie. Port może pozostawać w ciele do 3 lat - jednak gdyby był nieużywany, to musi być płukany co kilka tygodni przez doświadczoną pielęgniarkę.

Aktualnie zainteresowanie rybami głębinowymi lekko przesłoniły owady - trafiłem z książeczką i Piotruś ciągle chce oglądać cykl rozwoju biedronki itd. Najbardziej podobają mu się poczwarki, "bo są straszne".

Kiedy - dopiero o 16.00 - przyszedł czas wyjazdu łóżeczkiem na zabieg (inne piętro) Piotrek płacząc prosił o dwa pluszowe pieski (z którymi się ostatnio nie lubi rozstawać), książkę o owadach i o to, byśmy z nim byli cały czas. Zgodnie z przepisami rodzicom wolno dojść tylko do czerwonej linii, a potem pozostaje czekać na korytarzu, aż pielęgniarka zawoła do sali budzeń. Zrobiono wyjątek, bo było za mało personelu i wolno mi było być z Piotrkiem aż do momentu, gdy chirurg wziął go ode mnie i zaniósł na rękach na salę zabiegową.

Po 40 minutach mogłem wejść i być przy synu, aż się wybudzi. Wszystko przebiegło bez problemów. Chwała Bogu! 

W tej chwili Piotrek jest już na "swojej" sali na onkologii i ogląda na leżąco "Boba budowniczego". Ma podłączoną kroplówkę, która ma zapobiegać skrzepowi w porcie i już wypił wodę. Jeśli nie będzie zwracał, to zaraz spróbujemy go nakarmić. Już 19.30, a on od śniadania nic nie mógł jeść.Jest rozdrażniony, nie pozwala się ubrać - leży więc golutki od pasa w górę i pozwala się przykryć jedynie polarowym kocykiem, pod którym z kolei strasznie się poci. Może jak zje, to mu się poprawi humor?

Piotrek zgodnie z zapowiedzią zdobył drewniany miecz. Nie miał siły i ochoty wziąć go do ręki, ale patrzy na niego i twierdzi, że jest ładny (powiesiliśmy na poręczy łóżeczka).

W pewnym momencie zaczął płakać: "Tato obciąłeś mi włosy i ja teraz jestem słaby, bo nie mam siły przez obcięcie moich włosów". "Piotrusiu, siłę ma się od Pana Boga i jedzenia - włosy nie są potrzebne do walki. Wojownicy specjalnie obcinają włosy, by ich nikt nie mógł za nie złapać". Magda opowiadała kiedyś Piotrkowi o Samsonie - dawno temu, kiedy nie śniła nam się jeszcze chemioterapia. Pamięć to on ma znakomitą :)

Jak zawsze - prosimy Was gorąco o modlitwę za Piotrusia!!!

2 komentarze: