piątek, 5 lipca 2013

Warszawa-Wrocław

W czwartek rano koło 9.00 założono Piotrusiowi "kabelek" do portu i pobrano przez niego krew do badania. Nieco spadł poziom erytrocytów i leukocytów. Nie było jednak przeciwwskazań do chemii. Apteka przygotowała lek na 12.30 i wkrótce potem Piotrek otrzymał swoją dawkę. Schemat jest taki, że raz na 3 tyg. Piotrek będzie dostawał dwa leki: winkrystynę w postaci zastrzyku (podanie trwa minutę) i karboplatynę w postaci kroplówki (2 godziny). Co tydzień - tylko winkrystynę. Po 10 tygodniach schemat się zmieni, ale to będzie zależało od wyników rezonansu, który wtedy zrobią. Kłopot w tym, że rezonans był długo zepsuty i najbliższe terminy są na grudzień. Prawdopodobne jest więc, że we wrześniu położą Piotrka na oddziale i będzie czekał, aż ktoś "wypadnie" z badania.

Awaria rezonansu trwała dwa tygodnie - akurat kiedy mieliśmy planowy termin badania. Czyli gdyby nie wymioty Piotrka (które sprawiły, że przyspieszono rezonans), to teraz czekalibyśmy na rezonans nie wiedząc, że guz się rozrasta i trzeba już rozpocząć leczenie.  A tak Piotrek jest już po dwóch dawkach chemii.

Powrót do Wrocławia był trudny. Raz, że 1,5 godziny przebijaliśmy się przez zakorkowaną Warszawę (może ktoś zna drogę z Międzylesia, która omija centrum?). Dwa - w okolicach Wielunia wbiliśmy się w serce burzy z gwałtowną ulewą. Jechaliśmy potokiem, drogi nie było widać pod wodą, deszcz walił w dach, wycieraczki zamiatały, a dookoła mrugały światła awaryjne aut, które zjechały na pobocze bojąc się zatopienia. My mieliśmy przed sobą dwa TIR-y, które nieco wychlapywały wodę i zanim fala wracała w swoje koryto nam się udawało jechać. Magdy Mama cały czas się modliła, więc mimo nerwów przejechaliśmy w końcu przez ten żywioł. Jednak do domu trafiliśmy koło północy.

Bogumiłek gorączkuje od dwóch dni, źle sypia i do dziś niewiele jadł. Możliwe, że złapał infekcję od Piotrka - jednak na wszelki wypadek dziś spędzi noc u Cioci. Magda przez to odpocznie, choć Ciocia raczej nie - zwłaszcza, że jedyna skuteczna metoda na bogusiowe rozdrażnienie to „cyc w buzi”, więc może być niełatwo. Piotrek też je tyle, co kot napłakał - trudno powiedzieć, czy przez chemię, czy przez obecną chorobę. Antybiotyk bierze do dziś, już nie gorączkuje, ale ma nadal lekki katar i ataki kaszlu.

My sami ten dzień spędzamy ruszając się jak muchy w smole, choć roboty huk (rozpakowywanie się, gotowanie, pranie, sprzątanie...). Mamy oboje nadzieję, że jutro odzyskamy siły. Madzia wychodzi właśnie na wieczorną Eucharystię do parafii. Jutro mamy się w tym zamienić :)

Prosimy Was szczególnie o modlitwę, by Piotrek miał apetyt i jadł lepiej niż teraz. Trochę już stracił na wadze w ciągu ostatniego tygodnia.

1 komentarz:

  1. Pozdrawiam i życzę dużo, dużo odpoczynku i dużo, dużo apetytu Piotrusiowi:)

    OdpowiedzUsuń