CZWARTEK 11 kwietnia
O godzinie 1.30 w
nocy dokwaterowano na 'naszą' salę dziewczynkę z porażeniem
mózgowym. Bałem się, jak Piotruś zniesie jej głośne
towarzystwo, ale miał zaprawę na neurochirurgii, gdzie leżał z
chłopcem w podobnym stanie, krzyczącym przez pół nocy.
Wytłumaczyłem mu, że Karolinka krzyczy, bo jest chora na to samo
co Dawid i przyjął to ze zrozumieniem. Powiedział: 'To puść tata
jakąś bajkę'. Nie był to zły pomysł, skoro i tak spać się nie
dało. Po kilku 'misiach uszatkach' dziewczynka się nieco uspokoiła,
a Piotruś zasnął i spał do rana.
Po śniadanku
przez sondę czytaliśmy książeczki i Piotrek mówił z pamięci
fragmenty 'Lokomotywy' i innych ulubionych wierszyków. Była pani
rehabilitantka i stwierdziła, ze zrobił postępy: szyja stała się
silniejsza, nogi mocniej kopią.
Niestety nadal
trzeba się dopominać u pielęgniarek o to, co lekarze przepisują,
co mnie osobiście mocno irytuje. Dzisiaj przez godzinę przynoszono
mu mieszankę do karmienia sondą. Ale po małym spięciu wiem, gdzie
jest lodówka i podgrzewacz, więc będę sam się starał dbać o
terminowość karmienia. Albo mnie pogonią z kuchni (nie mam prawa
tam wchodzić), albo zaczną się przykładać bardziej.
Odbyliśmy dziś
wycieczkę, której celem była konsultacja neurochirurgiczna w
związku z tą tzw. kolekcją na główce. Wycieczka, bo jedzie się
z oddziału gdzie jesteśmy na oddział, gdzie Piotruś był
operowany ok. 15 minut (cały różaniec da radę zmówić,
testowałem). Doktor Paweł tylko dotknął główki i powiedział,
że jest dobrze i zaprasza na jutro po południu (wcześniej
operuje). Zatem ominął Piotrka płacz związany z odciąganiem
płynu. Jutro pewnie będzie zmiana opatrunku.
Synek ma
najwyraźniej dosyć karmienia sondą, co nas cieszy. Przy obiedzie
podaliśmy mu za zgodą lekarza rosołek z podarowanej przez anioły
wiejskiej kury, z lanymi kluskami. Zjadł 10 łyżeczek ze smakiem i
nie krztusząc się. Chwilę po obiedzie zażyczył sobie resztę
jogurtu (połowę zjadł rano), oznajmił: 'Teraz czekoladę!' i
uśmiechnął się szeroko :)
Teraz fragment
mocno autoterapeutyczny ;) Wieczorem przeżywałem chwilę napięcia,
bo zaczął piszczeć alarm na kroplówce w trakcie, gdy karmiłem
sondą (wziąłem sam mieszankę z lodówki i zagrzałem).
Pielęgniarka, którą stwierdziła, że coś tam się zapowietrzyło
i jak się powtórzy to mam nacisnąć dwa przyciski, które mi
pokazała. Poszła, a ja do końca karmienia (grawitacyjnie, więc
trwało to ponad pół godziny) jedną ręką trzymałem sondę, a
drugą naciskałem te dwa guziki (nie mając pewności, czy dobrze
robię), bo alarm wciąż się włączał. Skończyłem 'tankowanie'
Piotrusia i ruszyłem na oddział, ale pielęgniarki wymiotło. Po
śmiechach namierzyłem ich pokój socjalny i któraś poszła ze mną
do sali. Stwierdziła, że pompa zepsuta i trzeba wymienić. Ulżyło
mi, bo myślałem, że 'wejście' się zatkało i czeka Piotrka
zakładanie wenflonu. Pani wymieniła pompy i poszła, a sygnał znów
się włączył. Chwalić Boga trafiłem na korytarzu na
pielęgniarkę, która dopiero zaczęła dyżur (czytaj: wypoczęta i
życzliwa). Niestety jej diagnoza była: wejście jest przytkane.
Więc znów chwila załamania u mnie, że Piotrka będą męczyć - a
on już zaczyna się denerwować, bo moje emocje udzielają mu się
niestety. Pielęgniarka poszła po cienka strzykawkę, ja czytam
Piotrkowi bajkę, by się wyciszył. Magda, która w tym momencie
przychodzi zaczyna się modlić. Pielęgniarka przychodzi i po kilku
próbach zator puszcza. Mnie też opuszcza z grubsza napięcie, ale
robię w tym momencie przerwę w opiece nad Piotrusiem (Magda jest z
nim) i piszę tego newslettera. Odreagowuję w ten sposób i już mi
lepiej. Ale też piszę to w nadziei, że pomodlicie się o pokój
jak rzeka dla mnie.
Jeszcze wydarzenie
w tle, żebym do końca odreagował :P Jest moment, gdy karmię
Piotrka sondą klikając jednocześnie w ustrojstwo stojące po
drugiej stronie łóżka, by nie piszczało (pisk powoduje, że
Piotruś krzyczy 'nieee!', a Karolina leżąca obok wydaje
nieartykułowane dźwięki - równie głośne, lecz o kilka oktaw
wyżej). W tym momencie wchodzi kochana siostra w Chrystusie i
zaczyna mnie przekonywać, że warto modlić się Nowenną
Pompejańską. Była to szczera, z serca płynąca, życzliwa i
poparte świadectwem zachęta. Już kilka osób ostatnio mnie
namawiało do takiej formy modlitwy, ale moment w którym tym razem
taka propozycja pada skłania mnie, by napisać co poniżej. Nie
ustajemy z Magdą w modlitwie, modlimy się na pewno dużo żarliwiej
niż kiedykolwiek. Mam ogromne pragnienie codziennie być na
Eucharystii i najzwyczajniej nie daję rady czasowo. Zasypiam
dochodząc do połowy dziesiątki różańca. Dlatego tak ufam w
Waszą modlitwę. My już więcej nie damy rady po prostu - tak
fizycznie. Skoro więc mamy siłę by trwać w nadziei, to
niewątpliwie jest to w dużej mierze łaska przez Was wyproszona.
Stąd kolejny raz z wdzięcznością w sercu powtarzam: dziękujemy
za Waszą modlitwę i polecamy się nadal!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz