czwartek, 11 kwietnia 2013

CZWARTEK 11 kwietnia


O godzinie 1.30 w nocy dokwaterowano na 'naszą' salę dziewczynkę z porażeniem mózgowym. Bałem się, jak Piotruś zniesie jej głośne towarzystwo, ale miał zaprawę na neurochirurgii, gdzie leżał z chłopcem w podobnym stanie, krzyczącym przez pół nocy. Wytłumaczyłem mu, że Karolinka krzyczy, bo jest chora na to samo co Dawid i przyjął to ze zrozumieniem. Powiedział: 'To puść tata jakąś bajkę'. Nie był to zły pomysł, skoro i tak spać się nie dało. Po kilku 'misiach uszatkach' dziewczynka się nieco uspokoiła, a Piotruś zasnął i spał do rana.
Po śniadanku przez sondę czytaliśmy książeczki i Piotrek mówił z pamięci fragmenty 'Lokomotywy' i innych ulubionych wierszyków. Była pani rehabilitantka i stwierdziła, ze zrobił postępy: szyja stała się silniejsza, nogi mocniej kopią.
Niestety nadal trzeba się dopominać u pielęgniarek o to, co lekarze przepisują, co mnie osobiście mocno irytuje. Dzisiaj przez godzinę przynoszono mu mieszankę do karmienia sondą. Ale po małym spięciu wiem, gdzie jest lodówka i podgrzewacz, więc będę sam się starał dbać o terminowość karmienia. Albo mnie pogonią z kuchni (nie mam prawa tam wchodzić), albo zaczną się przykładać bardziej.
Odbyliśmy dziś wycieczkę, której celem była konsultacja neurochirurgiczna w związku z tą tzw. kolekcją na główce. Wycieczka, bo jedzie się z oddziału gdzie jesteśmy na oddział, gdzie Piotruś był operowany ok. 15 minut (cały różaniec da radę zmówić, testowałem). Doktor Paweł tylko dotknął główki i powiedział, że jest dobrze i zaprasza na jutro po południu (wcześniej operuje). Zatem ominął Piotrka płacz związany z odciąganiem płynu. Jutro pewnie będzie zmiana opatrunku.
Synek ma najwyraźniej dosyć karmienia sondą, co nas cieszy. Przy obiedzie podaliśmy mu za zgodą lekarza rosołek z podarowanej przez anioły wiejskiej kury, z lanymi kluskami. Zjadł 10 łyżeczek ze smakiem i nie krztusząc się. Chwilę po obiedzie zażyczył sobie resztę jogurtu (połowę zjadł rano), oznajmił: 'Teraz czekoladę!' i uśmiechnął się szeroko :)
Teraz fragment mocno autoterapeutyczny ;) Wieczorem przeżywałem chwilę napięcia, bo zaczął piszczeć alarm na kroplówce w trakcie, gdy karmiłem sondą (wziąłem sam mieszankę z lodówki i zagrzałem). Pielęgniarka, którą stwierdziła, że coś tam się zapowietrzyło i jak się powtórzy to mam nacisnąć dwa przyciski, które mi pokazała. Poszła, a ja do końca karmienia (grawitacyjnie, więc trwało to ponad pół godziny) jedną ręką trzymałem sondę, a drugą naciskałem te dwa guziki (nie mając pewności, czy dobrze robię), bo alarm wciąż się włączał. Skończyłem 'tankowanie' Piotrusia i ruszyłem na oddział, ale pielęgniarki wymiotło. Po śmiechach namierzyłem ich pokój socjalny i któraś poszła ze mną do sali. Stwierdziła, że pompa zepsuta i trzeba wymienić. Ulżyło mi, bo myślałem, że 'wejście' się zatkało i czeka Piotrka zakładanie wenflonu. Pani wymieniła pompy i poszła, a sygnał znów się włączył. Chwalić Boga trafiłem na korytarzu na pielęgniarkę, która dopiero zaczęła dyżur (czytaj: wypoczęta i życzliwa). Niestety jej diagnoza była: wejście jest przytkane. Więc znów chwila załamania u mnie, że Piotrka będą męczyć - a on już zaczyna się denerwować, bo moje emocje udzielają mu się niestety. Pielęgniarka poszła po cienka strzykawkę, ja czytam Piotrkowi bajkę, by się wyciszył. Magda, która w tym momencie przychodzi zaczyna się modlić. Pielęgniarka przychodzi i po kilku próbach zator puszcza. Mnie też opuszcza z grubsza napięcie, ale robię w tym momencie przerwę w opiece nad Piotrusiem (Magda jest z nim) i piszę tego newslettera. Odreagowuję w ten sposób i już mi lepiej. Ale też piszę to w nadziei, że pomodlicie się o pokój jak rzeka dla mnie.
Jeszcze wydarzenie w tle, żebym do końca odreagował :P Jest moment, gdy karmię Piotrka sondą klikając jednocześnie w ustrojstwo stojące po drugiej stronie łóżka, by nie piszczało (pisk powoduje, że Piotruś krzyczy 'nieee!', a Karolina leżąca obok wydaje nieartykułowane dźwięki - równie głośne, lecz o kilka oktaw wyżej). W tym momencie wchodzi kochana siostra w Chrystusie i zaczyna mnie przekonywać, że warto modlić się Nowenną Pompejańską. Była to szczera, z serca płynąca, życzliwa i poparte świadectwem zachęta. Już kilka osób ostatnio mnie namawiało do takiej formy modlitwy, ale moment w którym tym razem taka propozycja pada skłania mnie, by napisać co poniżej. Nie ustajemy z Magdą w modlitwie, modlimy się na pewno dużo żarliwiej niż kiedykolwiek. Mam ogromne pragnienie codziennie być na Eucharystii i najzwyczajniej nie daję rady czasowo. Zasypiam dochodząc do połowy dziesiątki różańca. Dlatego tak ufam w Waszą modlitwę. My już więcej nie damy rady po prostu - tak fizycznie. Skoro więc mamy siłę by trwać w nadziei, to niewątpliwie jest to w dużej mierze łaska przez Was wyproszona. Stąd kolejny raz z wdzięcznością w sercu powtarzam: dziękujemy za Waszą modlitwę i polecamy się nadal!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz