sobota, 27 grudnia 2014

bożonarodzeniowo


Wielu łask od Nowonarodzonego Jezusa dla każdego z Was!!!

Wczoraj nagraliśmy aparatem Piotrusia składającego Wam zyczenia i śpiewającego kolędę "Oj Maluśki Maluśki", ale niestety nagranie jest tak ciche, że go nie umieszczamy. Święta spędzaliśmy rodzinnie: u naszych rodziców (kolejno) i u babci Jasi. Piotrek pod choinkę dostał encyklopedię minerałów: "Ale super prezent, ja nie mogę!" - wołał skacząc z radości :) Wygląda jednak, że dla naszych synów największym prezentem jest przyjazd kuzynów Dawida i Martina, za którymi przepadają.


  * * *  

Listopad minął nam na walce z jelitówką. Po kolei wszyscy chorowaliśmy. Tym razem najbardziej dotkliwie odchorował Bogumił (odwodnił się i wylądowaliśmy z nim na kilka dni w szpitalu). Druga połowa grudnia upłynęła z kolei pod znakiem anginy ropnej u Piotrusia i Bogusia. Magda też złapała jakąś infekcję. Na początku choroby Piotruś znów zagorączkował do 40 stopni w nocy i na drugi dzień w południe. Po podaniu antybiotyku temperatura wróciła szybko do normy. Dziś chłopcy skończyli antybiotyk.

W tzw. międzyczasie chłopcy chodzili do przedszkola, które ogromnie polubili. Do końca stycznia jednak znów nie będą tam się pojawiali - chcemy, aby odporność Piotrusia nieco się odbudowała. W tym celu w drugiej połowie stycznia planujemy wyjazd nad Bałtyk i nie chcemy, by kolejna gorączka popsuła nam plany. Wcześniej, bo 12 stycznia jadę z Piotrkiem na rutynową wizytę w CZD (Piotrusia czeka dodatkowo spotkanie z psychologiem).
 

Na koniec zaległe, ale gorące podziękowania:

- dzieciom Szkoły Podstawowej nr 40 i ich katechetce Anitce - za wierną modlitwę, liczne listy i prezenty!

- "Filipowi" - za rewelacyjne unowocześnienie oświetlenia do Piotrusiowego akwarium!

- Ani i Karolinie - za wierne i pełne serca rehabilitowanie Piotrusia!

- wszystkim wspierającym nas modlitewnie i tym "niepoprawnym" wspierającym nas finansowo - Bóg zapłać!!!


sobota, 8 listopada 2014

gorączka, ryby i kamienie

Rozmowa z "naszą" lekarką kilka dni po wyniku rezonansu bardzo nas uspokoiła. Według niej obraz wygląda na proces "obumierania" guza, ale w 100% potwierdzić to mogłaby tylko biopsja, czego oczywiście robić nie będziemy.

Chłopcy zaczęli chodzić do innego przedszkola, w którym poczuli się bezpiecznie i chętnie tam zostawali. Jednak po paru dniach Piotrek zagorączkował. Właściwie to był jedyny objaw - ale temperatura przez 3 dni z rzędu przekraczała 40 stopni. Leki p-gorączkowe nie pomagały, więc przez kilka nocy Piotrek musiał znosić zimne okłady. Skończyło się antybiotykiem, ale zanim zaczął działać wylądowaliśmy w nocy na pogotowiu. Zawołaliśmy karetkę ufając, że dzięki temu szybciej dostaniemy się do lekarza. Niestety czekaliśmy na Koszarowej 3 godziny - na szczęście w tym czasie temperatura spadła do 38. Lekarka stwierdziła, że skoro spadła - to do domu, bo w szpitalu jeszcze by coś dodatkowego podłapał. Wyniki krwi wskazywały na stan zapalny, ale do dziś nie wiemy co to było. Ponieważ w amoku pojechałem z Piotrkiem karetką bez portfela - nie mieliśmy jak wrócić. O godzinie trzeciej w nocy Magda zapakowała śpiącego Bogusia do auta i przyjechała po nas.

Zgodnie z sugestią lekarzy nie posyłamy Piotrka do przedszkola jeszcze przez 4 tyg. od zakończenia brania antybiotyku. Boguś bez brata nie chce iść, więc obaj siedzą w domu. Trudne to logistycznie, bo Magda wróciła do pracy i nie chce brać ciągle zwolnienia lekarskiego.

 



Spełniło się marzenie Piotrka, by zobaczyć oceanarium i wielkie ryby. Na dwa dni przed otwarciem wrocławskiego Afrykarium, dzięki fundacji Mam Marzenie >>link do raportu fundacji<< (dziękujemy Pani Weroniko!) i uprzejmości Dyrekcji i Pracowników ZOO >>link do relacji ZOO<< (dziękujemy Pani Moniko i pani Joanno!) mogliśmy całą rodziną podziwiać ten piękny obiekt. Chłopaki były zachwycone - my nie mniej. Dodatkowym bonusem do tej wycieczki jest roczny karnet wstępu do ZOO dla Piotrka i rodziców zafundowany przez sponsorów (Joanno i Marku, Paulino i Dominiku - dziękujemy!!!). Z głębi serca wołamy BÓG ZAPŁAĆ!



Piotrek ma nową pasję: "Interesuję się owadami, pająkami, rybami głębinowymi, grzybami i... kamieniami" - mówi nasz synek. Zaczęło się od tego, że w czasie ostatniego chorowania znów apetyt spadł do zera i karmienie wymagało zapewnienia "zaciekawienia" jak nazywa Piotrek atrakcje towarzyszące porom posiłku. Magda kupiła zestaw geologiczny dla dzieci i Piotrek wykuwał w czasie karmienia ozdobne kamienie z gipsowego bloku. Potem pasję pogłębiła jeszcze babcia Ala kupując książkę o kamieniach i kilka kolorowych okazów w muzeum minerałów. Piotrek teraz na wyprawy do lasu ciągnie ze sobą zestaw archeologa na wypadek, gdybyśmy znaleźli jakiś fajny kamień. W domu mamy wszędzie nie tylko suszone huby, ale różne kawałki skał, kamyki z drogi itp. Nawet w czasie rodzinnego odwiedzania cmentarzy najbardziej Piotrek zainteresowany był żwirkiem wokół grobów. Wygooglaliśmy, że blisko miejsca, gdzie mieszka piotrusiowa prababcia Jasia fascynaci poszukują kamieni ozdobnych w starych kamieniołomach. Piotruś chciał się już pakować i tam jechać. Zwłaszcza, że spotykano tam granaty, które zna z Muminków.

Bardzo dziękujemy tym paru osobom, które wiernie zasilają nasze konto wpłatami. Jest to niezwykle wzruszające i nie ukrywajmy - bardzo pomocne. Jednak na tę chwilę (Magda wróciła na pół etatu do szkoły, ja też pracuję) finansowo "dajemy radę", a na świecie jest wielu bardziej potrzebujących... BÓG ZAPŁAĆ ZA WSPARCIE!!! Natomiast nadal niezmiennie baaardzo potrzebujemy Waszej modlitwy - nasza kondycja fizyczna i psychika czasem obrywają i wszystko idzie jak po grudzie. Np. właśnie przechodzę wielkie oczyszczenie w formie grypy jelitowej.

sobota, 11 października 2014

wynik badania


Powyżej Piotrek Walczący - zdjęcie z korytarza dziennego oddziału chemioterapii w CZD.

Dodzwoniliśmy się do lekarki, która przekazała nam wynik badania.

GUZ NIE ROŚNIE!!!

Wg radiologa zmniejszył się nawet o 1 mm, ale lekarka raczej uznała to za błąd pomiaru. Magdę nieco zmartwiła informacja, że nie widać by postępował proces zanikania naczyń krwionośnych odżywiających guz, co ostrożnie sugerowała doktor prowadząca po poprzednim rezonansie.

Co do mnie, to z jednej strony dziękuję Bogu za to, co jest. Z drugiej jakiś zawód we mnie siedzi. Chyba w głębi duszy tliła się nadzieja na spektakularny cud uzdrowienia.  Próbuję uspokoić swoje emocje po telefonie - racjonalnie wygląda to dobrze. Guzy wolnorosnące są mało podatne na chemioterapię i zatrzymanie wzrostu jest sukcesem.

Trzy miesiące po operacji guz powoli rósł - stąd dalsze leczenie. Teraz minęły 3 miesiące od zakończenia chemioterapii - i stan jest stabilny. To powód do radości. Jest się z czego cieszyć - mimo to moja radość jest stonowana.  Odczuwam dziś raczej ulgę, że nie jest gorzej. W czwartek wraca z urlopu "nasza" pani doktor. Może po rozmowie z nią będę umiał wyżej skakać. Lekarka, która dziś była na dyżurze nie należy do zbyt empatycznych, więc i rozmowa z nią nie nastroiła mnie jakoś megaoptymistycznie. A może to zwykła chwila zmęczenia mnie dopadła...

Za 3 miesiące kontrola, a kolejne badanie rezonansem za pół roku. I tak przez najbliższe 2 lata - zgodnie z przyjętą procedurą. Potem kontrolny rezonans raz w roku przynajmniej do czasu, kiedy Piotrek będzie miał 14 lat.

Jezu - ufamy Tobie!

***

Przemodliłem to i mam już inaczej :) Piotrek rośnie, rozwija się i co najważniejsze nie cierpi! Czego chcieć więcej w takiej sytuacji!? Co może nam przeszkodzić w dziękowaniu Bogu za życie Piotrusia???!!!




środa, 8 października 2014

czekamy na wynik

Piotrek gorzej niż zwykle  zniósł płukanie portu - nie chciał nawet zdjąć bluzki, panikował i płakał. Mimo wszystko zdobył tarczę rycerską z orłem.



Nie było kolejki do rezonansu - badanie zaczęło się o dziewiątej. Rezonans trwał 40 minut, a potem Piotrek wybudzał się drugie tyle. Gdy otworzył oczy i ujrzał nową książkę o grzybach natychmiast usiadł, by ją oglądać.



Potem już przestało być z górki. Okazało się, że "nasza" pani doktor jest na urlopie do przyszłego czwartku. W dodatku mają mniejszą obsadę radiologów i opisanie badania trwa kilka dni. W związku z tym poza anestezjologiem nie rozmawialiśmy z żadnym lekarzem i mamy dzwonić. Jeśli radiolog opisze badanie, to może ktoś zechce nam przeczytać wynik przez telefon za dwa-trzy dni. A jeśli nie - to dopiero po powrocie lekarza prowadzącego z urlopu dowiemy się szczegółów. Spodziewamy się dobrych wieści, ale łatwe to czekanie nie jest...

W drodze powrotnej obowiązkowo musiał być postój w lesie - najcenniejszą zdobyczą z tego spaceru jest imponujący okaz białoporka brzozowego. Poniżej kilka wczeniejszych "grzybowych" fotek  :)

wtorek, 7 października 2014

przed rezonansem


Przyjechaliśmy do Warszawy, jutro czeka nas rezonans. Mamy się stawić na oddziale rano na czczo, ale badanie może być dużo później, bo pierwszeństwo mają mniejsze dzieci. Ufamy, że jeśli coś nas zaskoczy, to tylko pozytywnie. Niemniej zdarzają się chwile strachu - przynajmniej u mnie. Bardzo prosimy o modlitwę.

U nas dużo nowego. Magda wróciła do pracy po kilku latach przerwy. Dzieci zaczęły chodzić do przedszkola, ale po niecałych 2 tyg. z powodu infekcji obaj byli w domu - dajemy rade się przy nich wymieniać. Staramy się pojawiać w naszej wspólnocie.Zastanawiamy się też nad zmianą przedszkola z różnych powodów - na takie, w którym chłopcy mieliby kolegów ze Wspólnoty.

Magda wyśledziła, że na naszym piętrze mieszka młoda rehabilitantka i dzięki temu Piotrek poznał panią Anię, która prawie codziennie (wolontaryjnie!) przychodzi na kwadrans ćwiczeń. Piotruś dobrze wygląda, nabiera sił, z apetytem zaczyna być nieco lepiej (mimo, że chemioterapię zakończył już 3 miesiące temu). Zaczyna samodzielnie jeść, ale w trakcie jedzenia apetyt słabnie i kończy posiłek karmiony przez nas.

Dostaliśmy kilka przemiłych upominków... z Japonii! I to niezależnie z kilku źródeł. Myślimy o Was ciepło popijając zieloną herbatkę :D Aniu, Moniko i Marcinie, Dorotko i Wiktorze, Justynko- dziękujemy!!! Także za "rycerskie" prezenty dla Piotrka.

Piotrek do swoich zmiłowań dołączył nowe: grzyby. Na każdy spacer chodzi z atlasem i jest zawiedziony, gdy nie uda mu się zdobyć choćby huby. Trzeba przyznać, że wytrwały i spostrzegawczy z niego grzybiarz. Niedawno udaliśmy się na parafialną imprezę "Spotkanie młodych" do Mirkowa. Na scenie gra muzyka, płonie ognisko, Boguś biegnie na plac zabaw pełen dzieci - a Piotrek zobaczył las i okrąża drzewa. Przy drugim się zatrzymuje z okrzykiem: "Choć tato, borowik!". No faktycznie :) Piękny, zdrowy grzyb stał niemal przy ścieżce, którą przeszło tego dnia pewnie ze 100 osób :

Dziś w kolejce przed pobieraniem krwi jakiś starszy pan słuchając rozgadanego Piotrka powiedział: "Ty to chyba zostaniesz kiedyś ministrem." Na co Piotrek: "Nie, ja będę grzybiarzem!" :)))

Nowa pasja nie przyćmiła starej: owady nadal są w kręgu Piotrkowych zainteresowań. Niektórzy zarzucają, że to tato się realizuje ze swoimi zamiłowaniami. No pewnie też trochę :P Ale grunt bardzo podatny - Piotrek ma w sobie żyłkę badacza i ogromną ciekawość świata

Jutro po badaniu i konsultacji lekarskiej wracamy do Wrocławia - więc wieczorem postaramy się dopisać na blogu, jak wypadł rezonans.

Poniżej piotrusiowe (no dobra, też tatusiowe...) bliskie spotkania z przyrodą - kto umie rozpoznać co to za stworzenia? :D















piątek, 29 sierpnia 2014

lato

Lato dopisało pod każdym względem. Pobyt nad morzem rozpoczęliśmy od domu o wymownej nazwie "Spokój i dobro" w Gąskach. Faktycznie dobrzy ludzie go prowadzą, na dodatek wierzący i rzeczywiście tam spokojnie i pięknie. Magda jednak mniej tam wypoczęła, bo żywiliśmy się sami. Morski klimat nie wpłynął na poprawę apetytu Piotrka, więc w dalszym ciągu mnóstwo czasu pochłaniało przygotowywanie posiłków i karmienie. Można było tam za to znaleźć zupełnie puste miejsca do plażowania - mimo tłumów w kurortach w związku z piękną pogodą.



 

































 








Natomiast w przydomowym ogrodzie trafiały się skarby dla naszego młodego entomologa.



Potem przemieściliśmy się ok. 200 km do domu prowadzonego w Dębkach przez siostry zmartwychwstanki. Do plaży było ciut dalej i nie tak zacisznie - jednak taniej, z wyżywieniem i w pieknym iglastym lesie.



 





Piotrek był zachwycony, bo miejsce obfitowało w podpróchniałe pniaki obfitujące w różne formy życia. Sporo też było pająków, żab itp.










Nasz starszy syn wiele godzin spędził też na zabawie w "hodowlę ślimaków" - zbierał je, układał na pniu i zaganiał do stada, gdy się rozchodziły.



















Ponieważ u sióstr wypoczywało kilka rodzin - nasi chłopcy nawiązywali koleżeńskie relacje z rówieśnikami. Głownie z dziewczynkami (Ania i Józia). Zakładaliśmy, że odporność Piorka już na tyle urosła, że da radę nie złapać od nikogo choroby. Dzięki Bogu drobny katar był najpoważniejszą dolegliwością, jaka mu się przytrafiła. Za to szalejąca w okolicy  "trzydniówka" nie ominęła Bogusia i kuzynów, którzy ku zachwycie naszych dzieci dołączyli do nas na tydzień. Poniżej - męska wspólnota przy oglądaniu bajki :)



W tym miejscu raz jeszcze wypadałoby gorąco podziękować naszym darczyńcom - dzięki Waszemu wsparciu nie zakończyliśmy wakacji na debecie :) Bóg zapłać!!!

Ponieważ pobyt kończył się nam dwa dni przed wyznaczoną wizytą w Centrum Zdrowia Dziecka - po drodze z nad morza nocowaliśmy w Rogozinie u sióstr Misjonarek Krwi Chrystusa. Przyjęła nas kochana s.Dominika, która właśnie wróciłą z pielgrzymki. Mimo, że byliśmy tam tylko przez tydzień wiele miesięcy temu - poczuliśmy się tam jak u siebie w domu.








W Warszawie pani doktor podsumowała okres chemioterapii bardzo pozytywnie: Piotrek świetnie zniósł leczenie, dobrze wygląda, wyniki krwi ma niemal w normie (u niektórych dzieci trzeba czekać rok, aby krew wróciła do normy) chłopak sporo urósł (co nie jest oczywiste - dzieci przy tym leczeniu przestają rosnąć).

Czyli super :) Spodziewamy się, że październikowy rezonans (8-ego) da również pomyślny wynik. Daj Boże! Potem newralgicznymi będą okresy intensywnego wzrostu organizmu: koło 7 lat i dojrzewanie. Wtedy najczęściej dochodzi do wznowy choroby. Będziemy monitorowani przez CZD przez 10 lat. Najpierw czekają nas wizyty co 3 miesiące plus rezonans co pół roku. Po dwóch latach - gdy będzie ok - rezonans raz w roku.

Rokowania medyczne: Piotruś ma 70% szans na to, że pomyślnie zakończyliśmy walkę z nowotworem. Lekarka zastrzegła, że może się zdarzyć, iż guz będzie wymagał kolejnej chemioterapii i po jej zakonczeniu sytuacja może się jeszcze raz powtórzyć. W przypadku Piotrusia nie ma praktycznie na tym etapie zagrożenia śmiercią (śmiertelność wynosi 3% i są to przypadki nie wynikające bezpośrednio z choroby nowotworowej). Jezu - ufamy Tobie!

Przed nami dużo nowego. Chłopcy idą do przedszkola, Magda wraca do pracy, a też się uruchamiam zawodowo intensywniej, niż latem. W planach mamy regularną rehabilitację Piotrka. Ufamy, że uda się nam też wygospodarować przestrzeń na cotygodniowy basen - bo bardzo byłby dla niego wskazany. No i mamy nadzieję, że zaczniemy się pojawiać w naszej kochanej wspólnocie :)

wtorek, 22 lipca 2014

wakacyjnie

Piotrek bardzo dobrze zniósł ostatnie podanie chemii. O niebo lepiej niż miesiąc wcześniej. Modliliście się o to? Dzięki!!! :) Wymiotował dwa razy i gorączkował 38,2, ale humor miał dobry i sporo energii. Buty rycerskie wszystkim się podobały, pielęgniarki wraz z oddziałową zrobiły sobie pamiątkowe zdjęcie z dzielnym rycerzem w pełnym rynsztunku. Tu musimy wspomnieć, że obsługa medyczna na dziennym oddziale chemioterapii CZD jest wspaniała:) Mnóstwo serca i ciepła wkładają w swoją pracę. Za to nie mieliśmy szczęścia do nowej pani doktor (zmieniają się co miesiąc) - rozmawiała z nami, jakby Piotrka czekało jeszcze dalsze podawanie chemii i mimo naszych sprostowań na wypisie przeczytaliśmy, że mamy się z Piotrkiem stawić za miesiąc na kolejną chemioterapię. Prostowaliśmy to już telefonicznie z Wrocławia.

Poniżej okaz schwytany w drodze powrotnej: ogromny konik polny. Po obserwacji został wypuszczony na przyosiedlową łąkę.


Po powrocie wyskoczyliśmy znów na wieś. Pogoda sprzyjała polowaniom na owady. Chodziliśmy do lasu na spacery, jechaliśmy wozem razem z kozą (znaczy wóz ciągnął koń, koza była wraz z nami pasażerem - na zdjęciu jej nie widać, bo jest za plecami)...



Ale najfajniejsze jest tam to, że wychodzi się przed próg i ... można polować na liczne pająki!




Mieliśmy mimo krótkiego tam pobytu sporo gości: babcię, ciocie... W tym jedną, która baaardzo lubi cebulę :)


Mieliśmy też niespodziewane najście filmowców z samej Warszawy. Okazało się, że  pani reżyser Joanna Kos-Krauze szykuje się do kręcenia w okolicy zdjęć do filmu „Ptaki śpiewają w Kigali” i dom mojej siostry wpadł jej w oko jako potencjalne miejsce zamieszkania jednego z bohaterów. Niezwykle sympatyczni ludzie, zwłaszcza pani reżyser nas ujęła. Poczęstowaliśmy ich po oględzinach domu i ogrodu skromną herbatką, za to z lodami ("śnieżka" ze świeżymi malinami i jagodami - "mniam!" jak mówi Boguś). Nasi synkowie spragnieni towarzystwa próbowali być gorliwie gościnni: chwalili się zdechłymi robakami, tym jak potrafią liczyć itd. Piotrek dostał nawet półżartem propozycję rólki w filmie. Ech człowiek się zaszywa z rodziną na wsi, a tu światowość mu wchodzi na gumno...

Od kilku dni siedzimy we Wrocławiu, pierzemy i powoli pakujemy rzeczy. Jeszcze tylko zrobimy profilaktyczne badania krwi, odbierzemy auto od mechanika i jedziemy nad morze. Ruszamy w piątek - chcemy jechać nocą ze względu na upał. W połowie sierpnia czeka nas kontrolna wizyta w Centrum Zdrowia Dziecka. Rutynowa: badanie krwi, moczu, osłuchanie, opukanie itd. Możliwe, że pojedziemy tam wprost znad morza jeśli uda nam się to jakoś logistycznie rozegrać (nasz pobyt kończy się dwa dni przed umówioną wizytą).

piątek, 4 lipca 2014

ostatni - jak ufamy - wyjazd na chemioterapię


I znów miesiąc minął jak z bicza strzelił :) Pewnie kilka wydarzeń pominę, bo sporo się działo... Bez stresów się nie obeszło, ale dziś skupiamy się na sprawach przyjemniejszych :)

Wolontariuszka Weronika z Fundacji Mam Marzenie wybrała się z Piotrkiem na spacer. Synek sprecyzował nowe marzenie: wyjazd do olbrzymiego oceanarium by móc zobaczyć w nim różne rybki :)

Urywaliśmy sie kilkakrotnie na wieś. Najpierw do babci Jasi. Monika i Rafał pożyczyli nam dwukrotnie profesjonalną kosiarkę, dzięki czemu sad prababci Piotrusia przestał przypominać busz. Uwaga reklama: polecamy serdecznie firmę Herfex :) 

Tydzień przed wyjazdem spędziliśmy na podmilickiej wsi dzięki gościnności rodziny. Pierwsze dni nie były zbyt pogodne, stąd pomysł przejażdzki wąskotorówką w Krośnicach



Potem pogoda dopisywała, więc większość czasu chłopaki spędzały w ogrodzie i w lesie (ku radości Piotrka, który biegał po okolicy trzymając w ręku kilka pudełek na chwytane owady).


Dziękujemy wujku Piotrku i ciociu Grażyno, także za prezent na dzień dziecka :)

Sporo zresztą wypadałoby podziekowań napisać - więc choć kilka:

- Karolino Bóg zapłać za święty olej i "robakowe" ksiażki dla Piotrusia!

- p. Karolinie za serce do Piotrka, który dzięki wpaniałemu podejściu przepada za rehabilitacją!

Fundacji Nasze Dzieci za wierne dofinansowywanie naszego pobytu w przytszpitalnym Hotelu Patron!

- p. Kajetanowi za uszycie pięknych butów rycerskich, kóre Piotrek jutro zdobędzie w z wiązku z ostatnią chemioterapią (gdy pan szewc dowiedział sie o sytuacji Piotrka - nie chcial od nas nawet zlotowki ("Prosze nie odbierac mi tej satysfakcji..." :D )

- Naszej Wspólnocie Hallelu Jah za modlitwę (trudy wyjazdu ofiarujemy za owoce trwających właśnie rekolekcji)

- babci Ali za imieninowe ciacho-gąsienicę! :)


Oczywiście wszystki modlącym się za nas i wspierającym nas jakkolwiek - gorąco dziękujemy! Bóg zapłać!

Prosimy pamiętajcie o nas w modlitwach nadal!!!


* * *


Piotrek zdobył wspaniałe buty rycerskie. "Nie spodspodziewałem się,  że aż tak mi się spodobają" stwierdzil przejęty po długiej chwili milczenia. Poniżej spacer w pełnym uzbrojeniu. Od południa Piotrek ma podłączoną już chemię. Bardzo chce złapać jakiegoś robaka, by wystraszyć pielęgniarki, więc szykujemy się na spacer z kroplówką.




sobota, 7 czerwca 2014

już w domu :)

Dojazd był częściowo w deszczu, ale bez przygód. Wziąłem muzykę i słuchawki, więc przetrwałem bez nerwów korek w Wieluniu. Piotrek jak zwykle przespał trasę od domu do Piotrkowa, a potem oglądał bajki. Tablet okazuje się być ciągle bardzo przydatnym wynalazkiem.

W piątek rano ponowiliśmy patent ze skypową nianią - Magda czuwała, a ja rezerwowałem kolejkę u lekarza. Dzięki temu już o 10.30 Piotrek był pod kroplówką. Tym razem często narzekał na mdłości i nawet woda prowokowała zwracanie. Na odrobinę jedzenia udawało mi się go namówić jedynie tuż po podaniu leku przeciwwymiotnego - jednak nie można go podawać częściej niż co 7 godzin. Brakowało mu energii.


Fundacja "Nasze Dzieci" uszczęśliwiła Piotrka tortem z okazji jego urodzin i całą kolekcją świetnych autek o kosmicznych kształtach. "Robaczywy" tort początkowo mocno przyćmił zabawki, bo nie tylko był smaczny, ale i było na co popatrzeć.



Wolontariuszki z fundacji umieściły też na facebooku relację ze szpitalnych urodzin Piotrusia.

Ufamy. Jutro niedziela Zesłąnia Ducha Świętego. Nasza droga wspólnota w czasie Eucharystii będzie się modlić za Piotrka z okazji urodzin :))) Bardzo dziękujemy pamiętającym o nas w modlitwie!!!