niedziela, 28 lipca 2013

od piątku

Piątek w Warszawie minął jak zawsze - tyle, że dłużej pospaliśmy, bo badania mieliśmy już za sobą i na oddział trafiliśmy dopiero koło 9.30. Przy podawaniu leku jak Piotruś jak zwykle trochę się emocjonował. Zawsze buntuje się do momentu, gdy okazuje się, że "igiełka nie boli" - wtedy się uspokaja i czeka cierpliwie na koniec. Tym razem Dzielny Rycerz zdobył topór do obcinania głowy smokowi.

Dłużej zeszło nam zbieranie się do drogi powrotnej: Piotrek trochę grymasił przy obiedzie. Zjadł w końcu, ale trochę to trwało. Dlatego ruszyliśmy spod Hotelu Patron jak zawsze koło 16.00. A miałem nadzieję, że wystartujemy przed trzecią i unikniemy korków...

Po leczeniu poznaliśmy Ciocię Jolę, która pożyczyła nam dużo bajek do słuchania w aucie, więc powrotną drogę umilał Kubuś Puchatek. Wracaliśmy A2 z obawy przed piątkowym korkiem w okolicach Janek - chyba dobry wybór, bo mimo przerw w podróży na posilenie się i rozprostowanie kości dojechaliśmy równo w 6 godzin.

Sobota minęła nam na namawianiu Piotrka do jedzenia. Pierwszy dzień po chemii jest u niego - jak obserwujemy - najgorszy pod względem apetytu. Nie ma ochoty nawet na swoje przysmaki typu ryba czy ruskie pierogi. Kolejne dni jest już lepiej, choć on i wcześniej był niejadkiem, więc trudno się spodziewać, by jadł dużo przy leczeniu które przechodzi.

W niedzielę po mszy i obiedzie wybraliśmy się do prababci Jasi, za którą się wszyscy z wzajemnością stęskniliśmy. Obaj nasi synowie przeżywają też odwiedziny kuzyna Dawida, za którym przepadają. Na zdjęciu - Piotrek i Dawid w babcinym ogródku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz