Podróż minęła spokojnie. Mamy już nawet ulubione danie na trasie: makaron z parmezanem w restauracji pod Piotrkowem :)
Po nocy w hotelu zjawiliśmy się o 10.00 na oddziale szpitalnym. Piotrek został przyjęty, przydzielono nam salę i łóżeczko - ale nawet nie chciał tam wejść. Zabieg założenia portu przewidziano na popołudnie godzinę 15.00, więc czekaliśmy. Trochę na balkonie-suszarni (oswajając klamerki-krokodyle), a trochę śpiąc w wózku na spacerze.
Port to takie ustrojstwo zakładane pod skórę. Na zewnątrz wczuwa się tylko zgrubienie, w które wbija się igłę przy pobieraniu krwi czy podawaniu leków. Dzięki temu nie ryzykuje się pękania naczyń, wielokrotnego kłucia itd. Podawana chemia będzie trafiać od razu w pobliże serca do dużego naczynia i dzięki silnemu prądowi szybko będzie się rozprowadzać po organizmie. Port może pozostawać w ciele do 3 lat - jednak gdyby był nieużywany, to musi być płukany co kilka tygodni przez doświadczoną pielęgniarkę.
Aktualnie zainteresowanie rybami głębinowymi lekko przesłoniły owady - trafiłem z książeczką i Piotruś ciągle chce oglądać cykl rozwoju biedronki itd. Najbardziej podobają mu się poczwarki, "bo są straszne".
Kiedy - dopiero o 16.00 - przyszedł czas wyjazdu łóżeczkiem na zabieg (inne piętro) Piotrek płacząc prosił o dwa pluszowe pieski (z którymi się ostatnio nie lubi rozstawać), książkę o owadach i o to, byśmy z nim byli cały czas. Zgodnie z przepisami rodzicom wolno dojść tylko do czerwonej linii, a potem pozostaje czekać na korytarzu, aż pielęgniarka zawoła do sali budzeń. Zrobiono wyjątek, bo było za mało personelu i wolno mi było być z Piotrkiem aż do momentu, gdy chirurg wziął go ode mnie i zaniósł na rękach na salę zabiegową.
Po 40 minutach mogłem wejść i być przy synu, aż się wybudzi. Wszystko przebiegło bez problemów. Chwała Bogu!
W tej chwili Piotrek jest już na "swojej" sali na onkologii i ogląda na leżąco "Boba budowniczego". Ma podłączoną kroplówkę, która ma zapobiegać skrzepowi w porcie i już wypił wodę. Jeśli nie będzie zwracał, to zaraz spróbujemy go nakarmić. Już 19.30, a on od śniadania nic nie mógł jeść.Jest rozdrażniony, nie pozwala się ubrać - leży więc golutki od pasa w górę i pozwala się przykryć jedynie polarowym kocykiem, pod którym z kolei strasznie się poci. Może jak zje, to mu się poprawi humor?
Piotrek zgodnie z zapowiedzią zdobył drewniany miecz. Nie miał siły i ochoty wziąć go do ręki, ale patrzy na niego i twierdzi, że jest ładny (powiesiliśmy na poręczy łóżeczka).
W pewnym momencie zaczął płakać: "Tato obciąłeś mi włosy i ja teraz jestem słaby, bo nie mam siły przez obcięcie moich włosów". "Piotrusiu, siłę ma się od Pana Boga i jedzenia - włosy nie są potrzebne do walki. Wojownicy specjalnie obcinają włosy, by ich nikt nie mógł za nie złapać". Magda opowiadała kiedyś Piotrkowi o Samsonie - dawno temu, kiedy nie śniła nam się jeszcze chemioterapia. Pamięć to on ma znakomitą :)
Jak zawsze - prosimy Was gorąco o modlitwę za Piotrusia!!!
jest modlitwa
OdpowiedzUsuńJarek S.
Pamiętamy...
OdpowiedzUsuńAdam, Ania i Łucja ;)