piątek, 15 listopada 2013

listopadowo

Bóg zapłać wszystkim za modlitwę!!! Powrót z Warszawy przebiegł wg planu - mimo listopadowej aury dotarliśmy do domu o północy w 5,5 godziny i bez żadnych "przygód". Piotrek w aucie czuł się dobrze (dostaje przy okazji chemii leki przeciwwymiotne, które działają przez kilka godzin) - ogladnął dwa długie filmy ("Potwory i spółka" na tapecie - w szpitalu straszył dzieci bawiąc się w jednego z bohaterów tej bajki). Natomiast w domu wymiotował i miał temperaturę 38,2 st. Na drugi dzień też gorączkował, więc bez stresu się nie obeszło. Na szczęście dzwoniąc do Warszawy zastaliśmy na dyżurze naszą panią doktor, która zaleciła jedynie obserwację Piotrusia - stwierdziła, że najprawdopodobniej tak reaguje na chemię. Inny lekarz "z klucza" kazałby nam jechać do szpitala i wykonać badania krwi.

Po powrocie przebrnęliśmy przez 5 dni oporów przy posiłkach i Piotrek dopiero od kilku dni je "normalnie" - o ile można tak nazwać karmienie zajmujące pół dnia. Generalnie rytm dnia wyznaczają nam właśnie owe długotrwałe posiłki oraz sen: popołudniowy (chłopaki śpią tylko w wózku, więc jesienne spacery mamy zapewnione) i nocny (zwykle po ok. póltoragodzinnym usypianiu).

Comiesięczne wyjazdy na chemię wydają się nam tak absorbujące i pochłaniające energię, że aż się nam nie chce wierzyć w to, że daliśmy radę z cotygodniowymi przez tyle czasu. Albo to zmęczenie materiału, albo pora roku tak osłabia... Dzięki Bogu na tę chwilę ze zdrowiem chłopaków nie jest źle - poza małym katarkiem u Piotrka. Nadal żyjemy w separacji od świata obawiając się infekcji, a nielicznych gości przepytujemy wnikliwie o stan zdrowia.

Przy okazji załatwiania formalności odwiedziłem wczoraj Magdy szkołę - spotkałem tam niezwykle dużo ciepła i życzliwości ze strony koleżanek z pracy mojej żony. Bardzo to było miłe i dodające energii.

Spotkała nas dzisiaj przemiła i zaskakakująca niespodzianka: listonosz przyniósł przeelegancki kostium rycerski (błyszczący! pięknie zdobiony!), dwa t-shirty dla superbohaterów plus mikołajowe słodkości. Po krótkim dochodzeniu odkryliśmy sprawcę: koleżanka cioci Pati czyta tego bloga i przysłała te prezenty z USA. Dziękujemy Ci ogromnie Moniko za wzruszający gest!!! Elementy kostiumu Piotruś będzie zdobywał podczas najbliższych dwóch chemioterapii.

Kolejna budująca nas wiadomość, która dotarła do nas dziś przez ciocię Edi: dziś dzwonili do niej ludzie ze wspólnoty Odnowy w Duchu Św. z włoskiego miasteczka Pordenone pytając, jak się ma Piotruś i zapewniając o ciągłej modlitwie za naszego synka.

W niedzielę prawdopodobnie przybędzie nam nowy mebel - pożyczona przez życzliwą osobę (dzięki Józek!!!) domowa trampolina. Miejsca coraz mniej w naszym ciasnym gniazdku - ale czego się nie robi, by chłopaki się rozwijały i miały frajdę :D


Jak zawsze wiele wsparcia dostajemy też od najbliższych: dziadków, babć i cioć :) Na zdjęciu - Piotrek prezentuje rycerski miecz na placu boju, czyli łóżku w pokoju babci Ali (w drugim ręku koń Juliusz, noszący imię po koniu bohatera z rosyjskiej kreskówki).

czwartek, 7 listopada 2013

z cyklu Wspaniali Mężczyźni - strażak w rajtuzach ;)


Piotrek zdobył kask strażacki. W poradni dziś wyjątkowy tłum i podlaczyli nas do kroplowki doipero o 13.40. Za około godzinę kończymy i idziemy się pakować. W ta stronę jechaliśmy całkiem komfortowo mimo pogody - drogi były puste. Nie lubię jechać po ciemku, wiec pewnie droga powrotna zajmie nam wiecej czasu. Piotrek jak na razie nie zasnął w czasie chemii, wiec pewnie pośpi w aucie. Licze, że przed północą wylądujemy w domowym łóżku.  O! Strażak wlasnie usnął w trakcie, gdy robilem ten wpis :) Czyli raczej w drodze powrotnej czeka nas sluchanie bajek.




wtorek, 5 listopada 2013

znów jedziemy do Warszawy



Zdjęcia są sprzed tygodnia z pobytu u babci - korzystaliśmy z ostatnich(?) ciepłych dni jesieni.

Z racji listopadowych świąt o tydzień wydłużyła nam się przerwa w leczeniu. Pakujemy bagaże, bo już jutro (w środę) startujemy we dwóch do Warszawy. Piotrek dzięki Bogu w dobrej formie - nawet jakby się nieco zaokrąglił na twarzy.

"Rybki z ferajny" i "Gdzie jest Nemo?" ciągle trzymają się mocno w rankingu ulubionych bajek. Mama zrobiła frajdę Piotrkowi... wypożyczając na tydzień dekorację z osiedlowego sklepu rybnego: zasuszona najeżka wygląda trochę jak nadmuchany jeż (w kreskówce jest to Saiks, właściciel myjni wielorybów). Pani w sklepie była nieco zaskoczona pomysłem, ale w końcu jesteśmy stałymi klientami: ryby to jedna z ulubionych potraw Piotrusia.

Wzbogaciliśmy się też w żywe okazy: w akwarium przybyło neonków i pojawiło się kilka otosków. Krewetki i ślimaki mnożą się niesłychanie szybko, więc trochę to wgląda jak zupa rybna, ale cieszy oko. Zwłaszcza lubimy obserwować ruch w akwarium tuż przed wieczornym zgaszeniem światła, leżąc już w łóżku.

Pożyczona nam zjeżdżalnia to błogosławieństwo - chłopcom nie nudzi się zjeżdżanie z niej. Przy tym widać, jak wiele Piotrek ma do nadrobienia w dziedzinie ruchu. Zjeżdża ostrożnie, przełamując się. Boguś radzi sobie dużo lepiej, mimo że jest 1,5 roku młodszy (zjeżdża przodem, tyłem, głową w dół, a dziś - zanim zdążyliśmy zainterweniować - zjechał... na stojąco!). Marzy nam się jakaś mała, domowa trampolina - łóżko nie do końca się sprawdza, a Piotrek zachęcony przykładem brata chętnie stara się podskakiwać choć słabo mu to jeszcze wychodzi (Boguś skacze, jakby miał wbudowaną sprężynę). Myślimy też o rehabilitacji dla Piotrusia. Na rezonansie wyszło, że kręgosłup szyjny jest delikatnie pochylony w lewą stronę.

Piotrek do swoich licznych zainteresowań (ryby, owady, rycerze, piraci, samochody, dinozaury...) dołącza chyba tematykę pożarniczą. "Wiesz tato, chciałbym mieć strój strażaka. Może go zdobędę w Warszawie, co?" Zatem na szybko usiłujemy zakupić kostium i tematyczne akcesoria. Zamówienie poszło przez internet - mają dostarczyć do hotelu w Warszawie, bo do Wrocławia mogliby nie zdążyć.

Do zdobycia ciągle mamy zaległe mamy buty rycerskie. Pan, który miał je szyć, słabo wykonał zamówioną wcześniej kaletkę i pas rycerski. Musimy znaleźć kogoś, kto nam je uszyje porządnie.

Prosimy o modlitwę o ochronę Krwi Chrystusa nad nami: o bezpieczną drogę, mało bolesne zabiegi związane z badaniem i leczeniem oraz brak komplikacji w trakcie powrotu i w kolejnych dniach. By znów nie musiał brać antybiotyku z powodu jakiejś infekcji. Wizyta w szpitalu to jednak duża okazja do złapania czegoś - samo wkłucie do portu niesie ryzyko zakażenia.

Na koniec cytat z dzisiejszego poranka:

"- Piotrek, nie chcę więcej widzieć, że bijesz Bogusia!

- Dobrze tato, to następnym razem nie patrz, kiedy będę go bił..."

Ech, jak to trzeba uważać na każde słowo! :)